
Odkąd pamiętam, „ciągnęło mnie do dzieci”. Czasami jako kilkulatka opiekowałam się wówczas niewiele młodszymi ode mnie maluchami z osiedla, na którym dorastałam. Później byłam wolontariuszką w domach dziecka. Dzieci mnie zawsze zachwycały, poruszały i chciałam je wspierać. Jednak gdy kilkanaście lat temu kończyłam liceum, nie miałam pomysłu, jak mogłabym to robić naprawdę sensownie. Poszłam więc w kierunku, do którego zawsze miałam smykałkę, który przy tym był postrzegany jako „rozsądny”, a mianowicie – przedmioty ścisłe.
Na szczęście po latach pracy w świecie komputerów trafiłam na pedagogikę waldorfską. Zaczęłam zagłębiać się w temat. Ukończyłam studia podyplomowe na Uniwersytecie Warszawskim w tej dziedzinie, którą im bardziej poznaję, tym bardziej ją kocham i mam poczucie, że tego szukałam całe życie. W pedagogice waldorfskiej dużą wagę przykłada się do samowychowania nauczyciela, mówi się o stawaniu się artystą wychowania, zadawaniu sobie pytania o to, nie jak najszybciej coś rozwinąć, ale kiedy co jest potrzebne, co działa chorobotwórczo, a co nie, co zrobić, aby to działanie miało uzdrawiający wpływ na życie człowieka. I właśnie tym pragnę się rozwijać, ponieważ kwestie pedagogiczne uważam za jedne z najważniejszych dla społeczeństwa i jego przyszłości.